Recenzja filmu

Zostaw świat za sobą (2023)
Sam Esmail
Julia Roberts
Mahershala Ali

Ten ostatni

Gdy "Zostaw świat za sobą" jest dobre – jak na przykład w otwierającej scenie świetnie przechodzącej w napisy początkowe – stanowi ścisłą  czołówkę roku. Kiedy jest złe, jest przede wszystkim
Jak wiemy przynajmniej od czasu "Zemsty Sithów", demokracja umiera przy akompaniamencie oklasków tłumu. A jak umrze znany nam świat? Czy będzie to nieskończona reakcja spalająca atmosferę, której bali się pracownicy Los Alamos w "Oppenheimerze"? A może przytrafi się nam coś innego? Sam Esmail, twórca serialu "Mr. Robot" w swoim drugim pełnym metrażu - "Zostaw świat za sobą" - przedstawia własną wizję końca.



Bycie synem egipskich imigrantów w Karolinie Północnej pod koniec lat 80. nie jest proste. Kiedy dodatkowo jesteś dość drobnej postury, a zamiast grać w futbol amerykański wolisz organizować przeglądy filmów Kubricka i spędzać godziny przy komputerze, to, szczerze mówiąc, nie ułatwiasz sobie życia. Esmail kochał kino, ale jeszcze bardziej kochał hakowanie. Przez to drugie zajęcie został zawieszony w prawach studenta na NYU za włamania na uczelniane maile oraz zdobycie 6 milionów dolarów podczas bańki dotcomów na przełomie wieku. Pierwsze natomiast stało się sposobem na zarobek i budowę własnego nazwiska. Dwa żywioły spotkały się, gdy niemal wattpadowy fanfik, jaki napisał na swój temat - opowieść o genialnym hakerze arabskiego pochodzenia, który angażuje się w niebezpieczną grę w imię politycznych ideałów - przerodził się w hitowy serial. 




Triumfalny pochód "Mr. Robota" pozwolił Esmailowi w końcu przebić się do pierwszej ligi. Dodatkowo sukces produkowanego przez niego dla AMC serialu "Homecoming" tylko podbił jego wartość. Na swój drugi film wybrał adaptację nominowanej do National Book Award książki Rumaana Alama – „katastroficznej powieści bez katastrofy”. Reżyser o bangladeskim pochodzeniu przedstawił wizję ludzkości w stanie permanentnej katastrofy. Jednocześnie uzależnionej od technologii i zobojętniałej na wszystko. Akceptującej kroczącą apokalipsę jako coś nieuniknionego, lecz w gruncie rzeczy - nieistotnego. Człowiek jak karaluch - zawsze się dostosuje.

"Kurewsko nienawidzę ludzi" - tak ładnie przedstawia się milionom widzów Amanda Sandford (Julia Roberts). Widok pięknego wschodu słońca i uśmiechniętych sąsiadów z ich pieskami na smyczach i lurowatymi kawami w rękach stał się kroplą, która przepełniła czarę goryczy. "Pora rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady" – postanowiła. Zaraz potem przypomniało jej się, że jest Amerykanką z Nowego Jorku i nawet nie wie, co to są te Bieszczady, więc wynajęła letniskową willę na Long Island dla siebie, męża i dwójki niewdzięcznych nastolatków. Wyjazd. Natychmiast.



Jak nie idzie, to nie idzie. Najpierw zrzędzenie córki. Potem jakiś dziwny typ w sklepie kupuje tony makaronu i papieru toaletowego, jakby zbliżał się koniec świata. Relaks na plaży przerywa… tankowiec, który ni stąd ni zowąd postanawia wyjść na ląd jak ta jaszczurka miliony lat temu, przez którą teraz w poniedziałek trzeba iść do pracy. A jakby tego wszystkiego było mało, w domku nie ma zasięgu, telewizja popsuta, nawet wifi nie działa. Pozostaje się upić i wyluzować. Mimo wszystko.

Dzwonek do drzwi przekreśla nadzieję na chwileczkę zapomnienia przy butelce merlota. Elegancki i przystojny H.G. (nawiązanie do pewnego pana, którego radiowe popisy, miały, według miejskiej legendy, wzbudzić panikę w całej Ameryce) podaje się za właściciela rezydencji i oferuje oddanie pieniędzy w zamian za możliwość znalezienia schronienia we własnych czterech ścianach. Przynosi też wieści - Manhattan pogrążył się w ciemnościach, nie ma prądu i sieci, nikt nie wie, co się dzieje.

"Zostaw świat za sobą" to przykład ciekawego podejścia do kina katastroficznego. Zamiast widowiskowych scen akcji skupiamy się na rozmowach, psychologicznych wiwisekcjach rozpadających się związków, rozważaniach o kondycji współczesnej Ameryki. Nie zabrakło też scen z bardziej konwencjonalnie budowanym napięciem - jak chociażby inspirowanej serialem "The Walking Dead" rozmowy z sąsiadem, ataku oszalałych samobieżnych Tesli czy wspomnianego już szturmu tankowca na plażę.

Jednym z największych atutów produkcji jest rewelacyjny soundtrack, osobiście selekcjonowany przez reżysera. Radosne, sensualne i taneczne R&B Kool & the Gang, Blackstreet i Next przeplata się z wkurzeniem i buntem rapera Joey’a Bada$$ oraz nostalgiczną kapitulacją z nowego numeru Lil Yachty’ego. Wywoływana przez muzykę energia jest bezcenna. Zwłaszcza, że brak doświadczenia Esmaila na reżyserskim stołku łączy się z legendarną już swobodą twórczą, jaką cieszą się filmowcy u Netflixa. A co za tym idzie - z aż dwuipółgodzinnym metrażem. 



Twórcy nie mogą się zdecydować. Z jednej strony, wydają się nie ufać widzom i  nieustannie im wszystko tłumaczą. Z drugiej - starają się utrzymać nastrój tajemnicy i niepewności. Przekłada się to na rwane tempo i ciągnące się minutami tautologiczne sceny. Gdy "Zostaw świat za sobą" jest dobre – jak na przykład w otwierającej scenie świetnie przechodzącej w napisy początkowe – stanowi ścisłą  czołówkę roku. Kiedy jest złe, jest przede wszystkim nudne. A kiedy jest nudne, nie nadążycie z robieniem herbaty. Uwierzcie na słowo: nie ma potrzeby pauzować. 

Gwiazdorska obsada, nagradzana powieść, obiecujący reżyser. "Zostaw świat za sobą" stanowi pomnik niewykorzystanego potencjału i zmarnowanej szansy na wielkie kino. Lecz mimo wszystko, skoro pogoda na dworze wciąż nie zachęca do wychodzenia z domu, a rodzinę jakoś należy zabawić, nie zaszkodzi dać filmowi szansy. Może nie zmieni waszego życia, ale też nie zmarnuje czasu. Kolejny seans "Znachora" może poczekać. 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones